15 sty 2014

Dream come true.

Witam.

Nie było mnie dłuższy czas. W piątek byłam na pogrzebie mojej cioci. Najgorsza ironia. Chorowała tyle lat na raka, i wygrywała z nim, a pokonało ją zapalenie oskrzeli i powikłania. No cóż. Ludzie odchodzą, co za każdym razem jest bardzo smutnym przeżyciem. Jedyny plus tego, to że już się nie męczy, a lekarze i tak mówili, że już nie wyjdzie ze szpitala.

No i weekend jakoś minął, z soboty na niedziele spała u mnie Ciurka, pogadałyśmy, bo bardzo dawno się nie widziałyśmy, a potem o 3 w nocy robiłyśmy sobie zdjęcia. No a w niedziele źle się czułam, i cały dzień spędziłam w łóżku.

A w poniedziałek po południu poszłam do Kamila, aż nagle zadzwoniła mama, że przyjechał chrzestny i chce pogadać o czymś ze mną, i że za chwile podjedzie po mnie do Kamila. No więc ja trochę zdezorientowana o co może chodzić zebrałam się szybko, pożegnałam z Kamilem, i pojechałam z mamą do domu. Wchodzę do domu, a chrzestny mówi, że na łóżku leży taki mały prezent. Dostałam obiecaną mi od dłuższego czasu lustrzankę. Jest to Canon EOS 350D. Pierwsze co zrobiłam to poleciałam do wujka i go przytuliłam, podziękowałam itp. potem dopiero zdjęłam kurtkę i buty, i obejrzałam aparat. Jest używany, widać to po wytarciach na obudowie, i tym, że lampa błyskowa nie otwiera się automatycznie, tylko trzeba ją pociągnąć, ale to było cudowne, uczucie jak właśnie spełnia ci się marzenie. Zdążyłam już troszkę zaznajomić się ze sprzętem. Mam nawet kilka zdjęć wykonanych nim.

Ciurka



Moje dziecko <3 





Na tym zdjęciu wyraźnie widać moje "niebieskie kręgi" na tęczówce

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz kilka słów od serca.