5 sie 2013

Węglówka cz.2


No więc w drugim dniu dowiedziałam się więcej o sprawach organizacyjnych itd. Na korytarzu wywieszono kartkę z rozpiską dyżurów na 15 dni. Każda grupa miała co dzień inny dyżur. Pierwszego dnia moja grupa miała Diakonię Czynu, czyli szykowałyśmy naczynia do posiłków, a potem je myłyśmy. Ja dostałam rolę "wycieraczki". Najgorszy był obiad, bo najwięcej talerzy. Ręce mi chciały odpaść tego dnia, ale dałyśmy radę i nawet szybko się z tym uwinęłyśmy. Okazało się też, że przez 15 dni codziennie dopołudnia i popołudniu mamy śpiew. Ten do południa odbywał się w kościele na chórze, a popołudniowy gdzieś na dworze. Przeraziłam się na samym początku,bo większość pieśni była strasznie wysoka i nie mogłam sobie poradzić, ale cóż. Tego też dnia wszyscy musieli oddać leki klerykowi Mateuszowi, bo nie można na własną odpowiedzialność trzymać w pokoju lekarstw, jakieś tam zasady. A jeszcze tego dnia co przyjazd losowaliśmy swoich "cichych przyjaciół". Była to osoba, z którą mamy się zbliżyć, pogadać, dawać sobie jakieś prezenciki, słodycze itd. Ta osoba miała o nas nie wiedzieć aż do ostatniego dnia. Ja wylosowałam taką Anię. Po południu część planu czyli "wyprawa otwartych oczu". Ogólnie polegało to na tym, że w naszej grupie razem z animatorką miałyśmy w tym czasie spotkanie w grupie, na którym gadałyśmy ogólnie o życiu, Bogu i tak dalej. Potem był śpiew popołudniowy, i jeszcze "szkoła modlitwy" która ogólnie była takimi spotkaniami z klerykiem Przemkiem i tam mówił nam o różnych rzeczach. Na przekór pozorom te spotkania były mega interesujące i prowadzone w ciekawy sposób. No i przy okazji tego też dnia klerycy sprawdzali porządki w pokojach bo był konkurs czystości i bawili się w perfekcyjne panie domu i sprawdzali nawet żyrandol, oczywiście dla żartów. No a potem na pogodnym wieczorku graliśmy w "zwierzątka" czyli pokazywanie takich różnych gestów w kole i tak dalej. Najlepszy był kl. Mateusz jako radosny tost, i Marta która zamiast "Kapitan Planeta" powiedziała "Kapitan Bomba". Potem jeszcze tańczyliśmy Belgijkę podczas której ks. Łukasz pojechał po trawie jak długi i znów było śmiechu co nie miara. No a potem reszta dnia jakoś zleciała. W międzyczasie jeszcze znalazłam chwilę, żeby razem z Martą pouzupełniać notatnik (nie było to obowiązkowe) i pogadać trochę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz kilka słów od serca.